Jak to się zaczęło? Szkoła bez szkoły!
Nigdy nie myślałam, że moje dziecko będzie się uczyć w zupełnie wolnym stylu. Nie organizujemy lekcji, nie ma dzwonków ani zadań domowych. Jest tylko to, co w danym czasie znajdzie się w kręgu zainteresowania. W dowolnej formie. Myślałam, że trzeba jakoś rozliczać się ze szkołą. Okazuje się, że jedynym spotkaniem będzie „rozmowa kwalifikacyjna”. Zainspirowałam się wolnością.
Kiedy zaczęłam myśleć o edukacji domowej?
Dopóki nie miałam dzieci w wieku przedszkolnym, a teraz szkolnym nie zastanawiałam się co będzie ze szkołą. Wszyscy chodzili, chodzą i będą chodzić do szkoły. Wiedziałam, że na moje dzieci też przyjdzie czas.
O edukacji domowej słyszałam raz po raz. Z czasem poznawałam rodziny, które korzystają z edukacji domowej. Jednak ten temat mnie nie pociągał. Głównie dlatego, że tamte rodziny miały zupełnie inny sposób życia niż ja. Jeden z rodziców, mówiąc wprost – mama, zostawała w domu i wychowywała dzieci, a później je ucząc. Dzieci często było troje i więcej. Szanuję taki wybór, ale my wybraliśmy inny styl życia.
W naszej rodzinie chcieliśmy stawiać na przedsiębiorczość. Dzieci również się pojawiły, ale były zaplanowane i wkomponowane w pewien luźny, ale jednak plan. Nawet gdy przebywałam na urlopie macierzyńskim z pierwszą córką, a później z drugą (trzeciego nie urodziłam osobiście) to w pewnej mierze oddawałam się pracy. Nigdy nie była to praca na etacie. Jednak zawsze chciałam działać i nie wyobrażałam sobie być „tylko” czy „aż” w domu.
Co się zmieniło?
Gdy Zofia była w zerówce pojawił się na poważnie temat szkoły. Na zbliżający się wrzesień patrzyłam z przerażeniem i wieloma obawami. W międzyczasie zaczęłam pracować z dziećmi (terapia widzenia). W gabinecie dzieciaki przekazywały mi różne „smaczki” ze szkoły, często rodzice opowiadali o swoich rozterkach czy problemach.
Wrzesień był coraz bliżej. Postanowiłam zrobić symulację takiego tygodnia pracy i szkoły żeby przygotować się na nadchodzące zmiany.
Prowadzę działalność (salon optyczny +gabinet +terapia widzenia), wydawnictwo, szkolę innych i siebie. Po dodaniu do planu dnia przedszkola i szkoły oraz najmniejszego dziecka wyszło na to, że 4 godziny dziennie poświęcimy tylko na logistykę! Przy założeniu, że wszyscy są zdrowi i nie wypadnie nic extra w tygodniu. Ponadto swoje dzieci (poza najmłodszą) widywałabym tylko rano i wieczorem.
Musi być inne wyjście!
W międzyczasie poznałam kilka zupełnie innych rodzin korzystających z przywileju „niechodzenia” do budynku szkolnego. Niektóre z nich to były rodziny „ekologiczne”. Inne stawiające na nowoczesność. Inne stawiały na elastyczność i przedsiębiorczość i właśnie te mnie przyciągnęły!
Jeżeli chcesz osiągnąć inne wyniki zacznij robić coś w inny sposób!
Gdy rozmawialiśmy z moim Mężem o planach na kolejne lata okazało się, że mamy podobne obawy odnośnie obowiązku szkolnego. Zrobiliśmy burzę mózgów. Wypisaliśmy plusy i minusy szkoły stacjonarnej i domowej. Trochę tego było. Jeszcze więcej było pytań:
—- Chcemy dla naszych dzieci jak najlepiej – czyli jak?
—- Czy my jesteśmy zmuszeni by postępować w sposób systemowy?
—- Jakie wyniki osiąga system? Czy właśnie tego chcemy?
—- Jak ma wyglądać nasza rodzina?
—- Jakie wartości mają wynieść ze środowiska nasze dzieci?
—- Jaki mamy wpływ na środowisko, w którym przebywają nasze dzieci?
—- Jakie mamy przekonania – słuszne i niesłuszne – o wychowaniu? Kształceniu? Autorytecie?
Każde z osobna postanowiło przemyśleć temat i znów wrócić do dyskusji.
Wiecie co było najgorsze?
Zmierzyć z własnymi i nie tylko mitami o edukacji domowej. Tutaj zapraszam do następnego wpisu : „Mity o edukacji domowej”.